www.umysl.pl  ... dodaj do ulubionych. 1 strona 1 strona Powrót - wstecz 1 strona Powrót Napisz do nas Napisz do nas Szukaj: Umysl.pl, wyszukiwarki, encyklopedie Szukaj Spis treści Spis treści    
 
Indie Podglądając Indie
  Sting  

4 lutego w Bangalore odbył się koncert Stinga. Potem cały czas pokazywano wywiady z Nim, mówił, że był zachwycony tutejszą publicznością. No, chyba nie tylko indyjską...

Już prawie miesiąc wcześniej pojawiły się zapowiedzi w telewizji i prasie. Piękne zdjęcia na stronie IndiaTimes skusiły mnie ostatecznie. Zresztą, i tak byłam zdecydowana, bo być tak blisko... Chciałam kupić bilet w internecie, ale nie było dostępu. Dzwoniłam do telebookingu, lecz tam z kolei okazało się, że nie dostarczają do KGF, za małe miasteczko...
Pozostało mi więc jedynie jechać do Bangalore. Moi hinduscy szefowie nie byli zachwyceni, jak to - sama na koncert? Odwodzili mnie od tego zamiaru kilka dni, wreszcie się poddali i zaproponowali rezerwację w znajomym hotelu. Niedaleko centrum i przy posterunku policji, czyli bezpiecznie!

Sting w Bangalore

Dalej jednak nie miałam biletu, a nie wiedziałam, czy w dniu koncertu zakup będzie jeszcze możliwy. Zebrałam się więc i po kilku dniach, w niedzielę pojechałam. Miałam nawet nadzieję "zabrać się" z kimś, jako, że tego dnia przyjechało dużo osób, właśnie z Bangalore, na chrzciny. Ale nikt nie miał wolnego miejsca. Więc zadzwoniłam do kolegi, że około 17:00 powinnam być, zapewnił, że będzie czekał. Patrząc z perspektywy, jechałam, nie bardzo pamiętając jak Kiran wygląda, dotąd widzieliśmy się tylko raz, odwiedził mnie na początku mojego pobytu, a poznaliśmy się przed moim przyjazdem przez internet. Szukałam informacji na temat okolicy, On jest pasjonatem Kolar Gold Fields i stworzył ciekawą stronę. I zaczęłam korespondować z Nim i Jego dziewczyną. Teraz już niedługo będę na ich zaręczynach. W ten sposób sieć powoduje, że świat staje się maleńki...
Dojechałam na czas, trochę się szukaliśmy, bo wszędzie było tłoczno i Kiran miał problemy z parkowaniem. Był trochę zdziwiony, że przyjechałam sama. Jeździliśmy na motorze. Kolega w kasku, ja zamaskowana chusteczką, bo zapylenie jest dokuczliwe. Widzi się dziewczyny, samodzielnie prowadzące skutery, ciekawie wyglądają, w choodi dar - kompletach składających się z sukienki, spodni i szala, do tego czasem kurtka i kask. Natomiast panie jeżdżące jako pasażerki najczęściej siedzą bokiem, pewnie ze względu na strój. Ja miałam spodnie, więc mogłam siedzieć normalnie. I dobrze, bo dosyć pędziliśmy, więc chyba zleciałabym z siedzenia...
W kilku miejscach dowiadywaliśmy się o bilety, wyprzedane. Wreszcie dotarliśmy do dużego sklepu muzycznego, tam jeszcze były. Kiran usłyszawszy, że chcę iść sama na koncert, był wręcz zszokowany. Powiedział, że nie powinnam, szybko skonsultował się z Pavithrą i kupił bilet też dla siebie. Ona nie mogła dołączyć, bo hostel, w którym mieszka zamykają o 21:00, więc nie miałaby gdzie nocować. Wyszło więc, że pójdę z Jej chłopakiem, a Ona biedna nie...
W dniu koncertu moje szefostwo przezornie zapewniło mi transport (kiedy przyjechał ich kontrahent otrzymał informację, że będzie wracał do miasta w moim towarzystwie). Nie mógł chyba odmówić, podróż upłynęła nam na omawianiu tematu aranżowanych małżeństw i zawiłości systemu kastowego. Trochę klucząc dojechaliśmy do hotelu, pokój czekał. Dopiero następnego dnia okazało się, że za wyższą stawkę, niż było wcześniej umawiane. Tłumaczono mi, że "skoro Madam z zagranicy", to przydzielono mi pomieszczenie z klimatyzacją. A ja w ogóle nie korzystam!
Wieczorem zjawił się kolega i szybko, znów na motorze na tereny Pałacu. Zastanawialiśmy się nad jazdą rikszą czy taksówką, ale "two wheeler" ma większe możliwości manewru na zakorkowanych ulicach. Kiran, mimo zapewnień, że takie imprezy zawsze rozpoczynają się nawet z godzinnym opóźnieniem (oficjalne podobno z poślizgiem 2-3 godzin), nerwowo spoglądał na zegarek. Bo faktycznie, czas uciekał, a dojazd nie był taki łatwy, poszczególne bramy, w zależności od ceny biletów były w znacznej odległości, a nas stale kierowano w niewłaściwą stronę. Wreszcie dotarliśmy na właściwy parking, stamtąd już tylko podejście do bramek i dokładna kontrola. Osobne wejścia dla kobiet i mężczyzn, pani sprawdzała czy nie wnoszę aparatu i ostrych przedmiotów. Świadoma tego, "pakunek pierwszej pomocy" z niezbędnymi lekami, środkami opatrunkowymi oraz strzykawką i igłami zostawiłam w hotelu. I nie można było mieć żadnych butelek, Pepsi tylko w kubkach.
W poszczególnych sektorach było dużo wolnego miejsca, ale każdy starał się być blisko barierek. Według informacji sprzedano 15 tysięcy biletów. Może niewiele w porównaniu z imprezami w Europie, ale biorąc pod uwagę ceny (900, 1500 i 2000 rupii) mogli sobie na to pozwolić raczej jedynie ludzie pracujący, nie widziało się zbyt wielu nastolatków. Sto rupii kosztuje porządny obiad, a za 2000 Rs można dostać już przeciętne jedwabne ślubne sari o długości 6 metrów!
Tłum w oczekiwaniu śpiewał, z napięciem wszyscy wpatrywali się w scenę. Niestety, na wprost nas stało spore rusztowanie dla ekipy telewizyjnej. Więc nie było ani zdjęć, ani bezpośredniego widoku, pozostały dwa wielkie telebimy. Ale udało się nam złapać plakat, nawet półtora (mam dolną cześć drugiego). Dosyć sfatygowane, mocno trzymałam, a ludzie chcieli mi wyrwać! Kolega obiecał sobie, że przy nadarzającej się okazji kupi najdroższy bilet i będzie stał pod samą sceną. Co pewien czas na monitorze pokazywano twarze indyjskich sław, muzyków (jeden perkusista - zupełnie łysy, występujący w reklamie szamponu)...

Wreszcie zaczęło się i dwie godziny szaleństwa! Przeboje z dawnych lat przeplatały się z nowościami, Hindusi znają cały repertuar, niektórzy wymachiwali płytami. Dawno się tak dobrze nie bawiłam, Kiran nie musiał nawet pytać, czy mi się podoba. Powiedział tylko, że "body language" mówi wszystko... Pod sam koniec dwóch chłopców sforsowało barierki naszego sektora, by znaleźć się bliżej sceny. Młodzi strażnicy dostali za to niesamowitą burę od swoich przełożonych. Twarz Stinga na ekranie ociekała potem, ale nie dał sobie chwili wytchnienia. Były tylko dwa bisy i pożegnali się. Za dwa dni miał być koncert w Delhi, a On już nie miał głosu. W nocnych relacjach po koncercie czasami zupełnie piszczał...
Potem przeżyliśmy chwile grozy nie mogąc znaleźć motoru, było ich ponad dwa tysiące, Kiran już się zaczął martwic! I powrót, nocą, znów zatłoczonymi ulicami. Już teraz wiem, że będzie mi brakowało tych jazd, wśród masy aut, riksz i skuterów, wszystko skrzeczy i trąbi. I zwłaszcza siedzenia "po indyjsku", gdy byłam w sukni.

KiranTrochę pożyłam w wielkim mieście, naładowałam akumulatory na pobyt w naszej sennej mieścinie. Tłoczne ulice Bangalore, zwłaszcza wieczorem przywodzą mi na myśl (zupełnie nie wiem dlaczego) Frankfurt. Trudno gdziekolwiek znaleźć miejsce postojowe, przejść chodnikiem, siąść, by coś zjeść. Wszędzie pełno ludzi, Hindusi, młodzi (i majętni) szaleją na wszelkiego rodzaju automatach. Sami jeździliśmy wirtualną Formułą 1, zaraz na początku zmyliłam drogę i potem się gdzieś rozbijałam. I Kiran "wystukał" dla mnie żółtego wieloryba. Bardzo szybko leci wskaźnik czasu i trzeba zatrzymać maszynę w odpowiednim momencie. Na wstęp do kręgielni należałoby czekać godzinę, zamiast tego zafundowaliśmy sobie zwiedzanie wielkiego sklepu, otwartego na okrągło. Rożne cuda regionalne i nie tylko, wspaniała biżuteria... Niestety, takie oglądanie strasznie brudzi. A z możliwością umycia rąk jest tu kiepsko, nawet niektóre duże restauracje, z klimatyzacją odsyłają do publicznych pomieszczonek, przypominających wszystko, tylko nie WC...
Przemaszerowaliśmy kilka razy główną ulicą w poszukiwaniu czegoś sensownego, zwłaszcza, że kolega jest zdecydowanie wegetariański, ale tym razem skusił się na kawałek kurczaka. Byliśmy też w kawiarni, a raczej "coffee shop'ie", jest kilka takich autoryzowanych w Indiach, jeszcze z czasów królowej Wiktorii. Sprzedają tam kawę, pakowaną w paczki z juty, ze specjalnym certyfikatem. I Kiran podobno po raz pierwszy w życiu pił kawę, nie chciał nawet cukru, pił jak ja, choć indyjskie napoje są zwykle bardzo mocno słodzone...

I obiecaliśmy sobie następny koncert. Niestety, w marcu przyjechał Mark Knopfler, ale nie udało nam się wybrać. Kiran, może innym razem...


~:~


Autor: Grażyna Kowolik

Hinduizm

Prawa autorskie
www.umysl.pl  ... dodaj do ulubionych.
1 strona 1 strona Powrót - wstecz 1 strona Powrót Powrót na górę strony Góra Napisz do nas Napisz do nas Szukaj: Umysl.pl, wyszukiwarki, encyklopedie Szukaj Spis treści Spis treści